niedziela, 24 listopada 2013

Mnie nie interesuje prawo, mnie interesuje sprawiedliwość

Każdego dnia na świecie z czyjąś pomocą giną tysiące osób. Masowe egzekucje, rzeźnie zlecane przez dyktatorów, skrytobójcze misje szpiegów, policyjne akcje, uliczne strzelaniny między gangami, mafijne porachunki — czy też zwykłe napady szału zwieńczone wyjściem na ulicę z karabinem. Wydaje się to straszne? Nie jest. W porównaniu...
Każdego dnia tysiącom, setkom tysięcy osób niszczy się życie. Tracą pracę, domy, rodziny, często nie przez własne problemy, ale wynikiem gier wielkich korporacji. Wykupują one doprowadzone do upadku firmy, monopolizują światowe rynki, miażdżą marzenia, plany, już ułożone światy. A korporacje się bogacą. A może znacie pojęcie nieistniejący pieniądz? Właśnie takimi obracają banki. Pieniądze, które dostajesz w ramach kredytu, tak naprawdę są fikcyjne. Tworzą dziury ekonomiczne, wyniszczając gospodarkę państwa, w którym żyjesz. Niszczą kraj od środka, podatki rosną, płace spadają, komfort życia niknie, a Ty...
Ty sięgasz po coraz gorsze środki. Zapożyczasz się jeszcze bardziej w tych niszczących wszystko bankach, u znajomych, podejmujesz się prac na czarno, często naprawdę brudnych, może nawet sięgasz do odbierania ludziom życia, by zagarnąć dla siebie to, co było ich...
I jak? Wolisz żyć i umierać powoli czy umrzeć od razu, niemal bezboleśnie? Jak myślisz: co jest gorsze? A może właściwsze pytanie brzmi: co uważasz za lepsze...?
Jak dla mnie wszystko, co w podobnym stopniu unieszczęśliwia, jest zbrodnią. A za zbrodnie trzeba karać - i to tych, którzy są ich winni, nie: wykonujących jedynie cudze rozkazy pachołków. Ale choć często nie wiadomo, czy sądzony naprawę taki czyn popełnił, karę i tak dostanie — czego lud żąda, to lud dostanie... A co z prawdziwymi winowajcami? Co robią, kim są, gdzie się chowają? Zwłaszcza ci, których zbrodni nawet nie wykryto?
Oni żyją dokładnie tak, jak żyli. Jedzą, piją, wydalają. Śmieją się, tańczą, śpiewają. Pracują, kupują, są zwykłymi konsumentami z nieco tylko się różniącą przeszłością. Ale oni wiedzą — i ja to też wiem — że nie są wcale zwykli. Że ich życie wcale nie jest tak beztroskie. Że każdego dnia budzą się, porażeni myślą a może ktoś się dowiedział?. Oni to wiedzą — i ja to również wiem — że wedle prostego prawa karmy za każdy zły uczynek spotka ich kara, a za każdy dobry — nagroda.
I oto jestem ja. Jane albo John Doe. Ich kara, ludzka sprawiedliwość. A oto moja wyspa, Insula Pulchra, miejsce, które zapamiętają na długo bo nie dam im zapomnieć. 


          I był taki czerwcowy poranek, w którym kilkadziesiąt osób dostało niezbyt grube, szare, niczym się nie różniące koperty z ich nazwiskami i adresem biura podróży. Kwiaciarka z Londynu, nauczyciel z Albuquerque, świeżo upieczony magister prawa z jakiegoś australijskiego miasteczka — wszyscy oni i wielu innych otwierali dziwne koperty, znajdując w środku bilety samolotowe i ulotki z informacjami o wygranej. 
(...) Korzystałeś kiedyś z naszych usług, pisało biuro, za co serdecznie dziękujemy. W ramach promocji zorganizowaliśmy niedawno losowanie wśród wszystkich naszych klientów, a wylosowanym osobom wręczamy tę oto nagrodę w postaci biletu na tropikalną wyspę w Oceanii, wraz z zakwaterowaniem i wszelkimi oferowanymi wygodami. Pana/i nazwisko znalazło się na liście zwycięzców, gratulujemy!
          Czy ktokolwiek kiedykolwiek, widząc jakąś naprawdę fantastyczną ofertę bez żadnych gwiazdek i kruczków, która byłaby na jego siły i możliwości, nie skorzystał z niej? Oczywiście, że nie. Jesteśmy przecież tylko ludźmi... W niedługim czasie kilkadziesiąt osób, zachwyconych najwyższej klasy transportem, stanęło na płycie niewielkiego lądowiska na skrytej gdzieś pośród nienazwanych jeszcze mórz i niezbadanych oceanów wyspie Insula Pulchra, rozglądając się po sobie.

          Byli co najmniej dziwną zbieraniną i nie widzieli niczego, co mogło ich ze sobą łączyć: jedni rudzi, drudzy czarnowłosi, część to Azjaci, inni — Afroamerykanie, mieli oczy niebieskie, piwne, zielone, ubrania markowe albo już trochę wysłużone, walizki poszarpane i nowe. Ale czy kogoś to zdziwiło? Raczej nie. Byli tu przecież dzięki losowaniu, a w takich wypadkach różne rzeczy się zdarzają. W rozmowach między sobą zdążyli się jedynie zorientować, że nikt nikogo tutaj nie zna, wszyscy mówią po angielsku, i że dostali taką samą wiadomość. Nie widzieli w tym nic dziwnego.

          Niczym dziwnym nie byli dla nich również pojawiający się znikąd, milczący ludzie w jednakowych białych uniformach, z jednakowymi wyrazami twarzy i jednakowo skromnie spuszczonymi głowami. Było ich dokładnie tylu, ilu gości wyspy; poza nimi wydawała się ona być wyludniona. Boye hotelowe — bo nimi musieli być nowo przybyli — podeszły do gości, każdy do kogo innego, i z ukłonem wręczyli im zaklejone koperty z ręcznie wykaligrafowanymi nazwiskami. Na niektórych z nich tusz jeszcze nie zdążył wyschnąć, więc osoba, która je adresowała, a która na złożonej na pół kartce podpisała się jako Gospodarz, musiała być w pobliżu. 
Witaj na mojej wyspie,
Cieszę się, że przyjąłeś/przyjęłaś moje zaproszenie, będzie mi niewysłowienie miło Cię tutaj gościć. Pewnie zdziwił Cię fakt, że nie wychodzę Ci na spotkanie, ale, proszę, uszanuj moją decyzję, ponieważ nie jest ona bezpodstawna. 
Osoba, która wręczyła Ci ową kopertę, będzie od teraz spełniać wszystkie Twoje zachcianki, dlatego jeśli tylko masz ochotę na coś specjalnego wykorzystuj ją lub jego do woli. Wykona z pewnością wszystko, bez słowa skargi. Zawsze o kimś takim marzyłeś, ale bałeś się do tego przyznać, prawda? Własna służba... Obiecane Ci jednak zostały wszystkie wygody, więc i tej nie można było Ci odmówić.
Życzę miłej zabawy, mając nadzieję, że właśnie taka będzie i to nie tylko dla mnie.
Gospodarz Wyspy
PS: Twój służący za chwilę zaprowadzi Cię do domku, w którym będziesz mieszkać. Uznając, że pobyt będzie weselszy, kiedy ktoś Ci będzie towarzyszył, postanowiono, że zamieszkasz tam z innym wczasowiczem. Jeśli jest to dla Ciebie niedogodność wybacz mi, proszę, moją śmiałość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz